Corniglia ma najmniejsze szczęście do turystów spośród całej piątki. Pewnie z powodu wspomnianych już schodów albo przez brak portu. Statki z turystami tylko podpływają pod miasteczko, czekają aż pasażerowie nasycą się widokiem kolorowych jak cytrusy domków i otaczających je winnic oraz narobią zdjęć , i odpływają . Dla nas to niezrozumiałe. Tym bardziej, że Corniglii niczego nie brakuje. Jest tylko trochę wyżej niż pozostałe terre dokładnie na wysokości 100 m n.p.m .Miasto jest najbardziej tradycyjne, skupione na codziennych pracach wokół winnic i gajów oliwnych. Także IV wieczny kościół św. Piotra jest bardziej prosty i surowy ,nawet jak na gotyk liguryjski i nawet jak na lokalizację sąsiedztwie kaplicy Biczowników św. Katarzyny.
Miasteczka zbudowane są zwykle wokół jednej większej ulicy, odchodzące od nich wąziutkie przesmyki miały utrudniać najeźdźcom wdarcie się do miasta, ale kto wie czy nie utrudniały ucieczki mieszkańcom . Przez niektóre terre płyną ukryte pod ulicami strumienie. Od rzeczki Rivus Maior płynącej pod Romaggiore, miasto wzięło nawet swoją nazwę. Większość osad założyli podobno Rzymianie, ale Romaggiore- uciekający przed prześladowaniami cesarza bizantyjskiego Grecy, niektórzy urwali się wręcz ze stryczka. Teren wydawał się idealny , bo dostępny tylko od strony morza. Życie outsiderów było twarde, ale szczęśliwe. Ziemię wyrywali sobie kolejni zarządcy: Republika Genui, Królestwo Włoch , ród Dożów, hrabiowie Lavagna ale szum morza i smak wina trwały niezmiennie i z dala od świata. Aż do pierwszego gwizdu pociągu. Doprowadzona tu w 1874 r. linia kolejowa zwiastowała nowy „ turystyczny” rozdział w historii Cinque Terre. Obecnie stare współistnieje tu z nowym. Wystarczy zboczyć i zapuścić się w górę do dalekich od turystycznego zgiełku wiosek, żeby ujrzeć gospodarzących tradycyjnie mieszkańców.
Między Corniglią a Manarolą dochodzimy do rozwidlenia dróg. Jest tam zejście do kamienistej plaży, ale nie każdy decyduje się na dodatkowy wysiłek. Tym bardziej , że trzeba się potem z powrotem wdrapać na Lazurową Ścieżkę. My jednak nie możemy przegapić takiej okazji na ochłodę. Przed śródziemnomorskim słońcem kąpiel w morzu to jedyna ucieczka.
W Manaroli napięcie rośnie . To tutaj zaczyna się Via dell’ Amore czyli Droga Miłości. Odwlekamy jednak wkroczenie na słynną , wykutą w skale ścieżkę – zbudowaną co prawda z powodów praktycznych, dla skomunikowania Manaroli i Ramaggiore, ale zaanektowaną szybko przez zakochanych. Po co się śpieszyć . Manarola jest przecież taka klimatyczna. Obowiązkowo kościół : San Lorenzo z 1338 roku po przebudowach za to z nieodłączną rozetą A także pozostałości niegdyś okazałego muru, dziś stanowiące ściany niektórych domów zawisłych nad przepaścią . I jedna osobliwość 7 km elektrycznych kabli, 15 tys. lampek oświetlających 300 figur naturalnej wielkości tworzą największą bożonarodzeniową szopkę( presepe) na świecie Rozpostarta na zboczu instalacja to owoc 30- letniej pracy jednego cowieka Maria Andreolego. Czas na Via dell’ Amore czyli spacer romantyczną nadmorską promenadą połączony z przypięciem kłódki do barierki dla przypieczętowania miłości .gubimy Niestety gubimy szlak. – Do Drogi Zakochanych daleko? - pytamy po angielsku Włocha na popołudniowej paseggiacie. – Non parlo tedesco( „ Nie mówię po niemiecku” ) – odpowiada z żalem , ale wskazuje na winnicę. Jednak by do niej dotrzeć, czeka nas dobry kilometr chaszczy. Idziemy. Pośród agaw i opuncji jest prawie jak w malinowym chruśniaku. No jesteśmy zupełnie sami, leniwym winnicom kradniemy trochę słońca, a gospodarzowi kilka gron. Stwierdzamy zgodnie ,że to będzie dobry rocznik. Chyba jednak nie zgubiliśmy szlaku. Lepszej Via dell’ Amore nie mogliśmy sobie wymarzyć.