Idea wylotu zimą na Wyspy Kanaryjskie narodziła się przypadkiem, dosyć niespodziewanie. Od kilku miesięcy interesowałem się tematem tanich lotów, które są możliwe dzięki liniom lotniczym Ryanair oraz Wizzair. Pewnego wieczoru pojawiła się promocja pierwszego z przewoźników na loty do Bergamo (Wlochy, niedaleko Mediolanu). Dodatkowym atutem było miejsce wylotu – Poznań, Ławica. Nie było, na co czekać zarezerwowałem w ciemno dwa bilety na 19 lutego dla mnie i dla ojca. Cena to 12 od osoby w jedną stronę. Jest to cena kompletna przy założeniu, że płacimy odpowiednią kartą przedpłatniczą (udało mi się takową zdobyć w zesym roku podczas konkursu na Facebooku) i nasz bagaż ogranicza się do plecaka lub jednej walizki o wymiarach 55 x 40 x 20 cm. Przyszedł czas na rezerwację powrotu, spojrzałem w kalendarz i kupiłem dwa bilety powrotne na 22 lutego. Hmm… Miało być o wyjeździe na Kanary, a ja mam bilety tylko do Bergamo. Czytajcie dalej…
Dlaczego napisałem wyżej, że bilety rezerwowałem w ciemno? Ponieważ data, w jakich miała nastąpić ich realizacja to termin sesji poprawkowej na mojej uczelni, a przy 5 egzaminach prawdopodobieństwo wystąpienia pewnych komplikacji jest dosyć duże. Kilka tygodni później pojawiły się kolejne promocje również w siatce Ryanaira. Znalaem 19 lutego tani lot do Madrytu za 10E od osoby na warunkach jak poprzednio. Pomyślałem, że z uwagi na ilość obsługiwanych kierunków przez lotnisko Barajas (drugie, co do wielkości w Europie) można pomyśleć o czymś więcej. I rzeczywiście udało się znaleźć lot następnego dnia na Fuerteventura, jedną z Wysp Kanaryjskich. Cena taka jak poprzednio, czyli 10E. Poszukiwania powrotu były już zdecydowanie trudniejsze, jednak dawały możliwość zwiedzenia czegoś więcej. Kupiłem powrót z innej wyspy Lanzarote do Madrytu oraz z Madrytu do Krakowa. Cena tego pierwszego to niezmiennie 10 E, natomiast za bezpośredni lot do Krakowa zapłaciłem już ponad 100 od osoby. Cała wycieczka miała się zakończyć na Balicach 25 lutego. Podsumowując moje zakupy: 92 – cena lotu do, 180 – cena lotu powrotnego.
Następnie trzeba było zarezerwować hotele, zaplanować trasę, kupić miejsca na promie itd. O tym jednak będę pisał na bieżąco w dalszej części relacji.
Wszystko rozpoczęło się w Poznaniu, gdzie tramwajem dotarliśmy na przystanek autobusowy Bałtyk, z którego odjeżdża kilka autobusów na lotnisko Ławica. Była sobota 19 lutego około godziny 13. Planowana godzina odlotu to 14:35. Po dotarciu na lotnisko i szybkim pytaniu pani z Ryanair gdzie mamy się udać. Poszliśmy od razu do kontroli bagażowej, ponieważ mieliśmy zgodnie z zasadami taniego latania tylko bagaż podręczny. Wszystko udało się bez problemów, oprócz mojego kremu, który był w tubce 150 ml (dopuszczalny przewóz w bagażu podręcznym do 100 ml) i pani celnik wyrzuciła go do kosza. Pierwsza strata… Była godzina 14 i zasiedliśmy w hali odlotów, gdzie jeszcze szybko sprawdziłem pocztę w Internecie i nadszedł czas na boarding. Sprawdzenie paszportów i kart pokładowych. Wylot odbył się planowo, zajęliśmy miejsca stosunkowo z przodu, co niestety było średnim wyborem. Blisko siedziała pani z kilkoma (!) dziećmi, które płakały, skakały i ogólnie nie pozwalały zmrużyć oka. Po drodze podziwialiśmy piękne ośnieżone Alpy, a następnie zielone okolice Bergamo. Lądowanie nastąpiło chyba trochę przed czasem. Szybko udaliśmy się przed terminal, skąd ruszyliśmy na zwiedzanie włoskiego miasta. Nasz następny lot do Madrytu zaplanowany był na godzinę 21:00, czyli mieliśmy niecałe 4 godziny na bliższe poznanie Bergamo.
Razem z ojcem przed wyjazdem czytaliśmy doświadczenia innych osób odnośnie transportu z lotniska w Bergamo do centrum miasta. My jednak postanowiliśmy spróbować swoich sił piechotą (około4 km). Niestety trochę się zakręciliśmy, wpierw trafiliśmy do dużego marketu naprzeciwko lotniska, z którego nie mogliśmy znaleźć wyjścia od strony, która nas interesowała. W końcu wydostaliśmy się parkingami i poszliśmy w kierunku, który wydawał się nam właściwy. Po sporym spacerze i kliku niewygodnych przejściach przez bardzo ruchliwe ulice szybkiego ruchu zrezygnowaliśmy. Wróciliśmy dokładnie tą samą drogą na przystanek autobusowy, z którego co jakiś czas jeżdżą busy do starego miasta. Czas oczekiwania w naszym wypadku wyniósł ponad 15 min, a co więcej okazało się, że bilet trzeba kupić wcześniej (chyba na lotnisku), bo kierowca nie sprzedaje. Pełni obawy jechaliśmy na gapę dokładnie przyglądając się, każdej wchodzącej osobie do środka, czy nie przypomina kontrolera biletów. Po kilku przystankach strach okazał się silniejszy i wysiedliśmy. Udaliśmy się piechotą w stronę centrum, po lewej stronie mijaliśmy duży dworzec, stację benzynową. Przechodziliśmy obok m.in. obok dużego cmentarza, którego brama robiła duże wrażenie. Dotarliśmy w końcu do miejsca, gdzie była masa ludzi, odbywał się jarmark, na którym sprzedawano słodycze, a naszym oczom ukazała się duża budowla z wieżą zegarową. Niedaleko był bank oraz mały park z pięknymi dywanami z kwiatów. Było już ciemno – niestety w lutym, godzina zachodu słońca nawet we Włoszech jest bardzo wczesna. Przyszedł czas na krótki odpoczynek – na ławeczce zjedliśmy przygotowane w domu kanapki i kiełbasę i udaliśmy się w stronę sklepów, żeby kupić bilet powrotny na lotnisko. Tym razem poso bez większych komplikacji, a cena jednego biletu wyniosła 2 Euro. Na rozkładzie znaleźliśmy (z pomocą starszego Włocha) autobus, który jedzie w kierunku portu lotniczego, żeby za niecałe 30 minut być już na miejscu i odbyć kolejną kontrolę bagażu. Tym razem bez żadnych problemów Lot odbył się planowo i o godzinie 23:55 byliśmy już stolicy Hiszpanii. Bargas, czyli lotnisko w Madrycie jest ogromne, posiada wiele terminali, przez co dla nowych osób nie trudno o zgubienie się.