Dzień 3
Wstaliśmy już przed godziną 8, żeby się spakować i punktualnie zjeść śniadanie. Szkoda czasu na przebywanie w hotelu, tym bardziej, że czekało nas zwiedzanie południowej części Fuerteventury. Już przed godziną 9 zapakowaliśmy się do samochodu – nie zapominając o zabraniu kąpielówek i rzeczy z krótkim rękawkiem. Już ranek wskazywał, że będzie piękny słoneczny dzień.
Pierwszym punktem naszej wyprawy była miejscowość Gran Tarajal. Po drodze do niej mijaliśmy zielone pola golfowe oraz… MC Donalda, do którego postanowiliśmy wstąpić w drodze powrotnej z uwagi na darmowy dostęp do Wi-Fi. Laptopy mieliśmy cały czas ze sobą.
W Gran Tarajal byliśmy kilka minut po 11. Zaparkowaliśmy niedaleko plaży i udaliśmy się na spacer po szerokim deptaku, gdzie zrobiliśmy dużą ilość zdjęć. Piasek tutaj jest ciemnego koloru i bardzo ciekawie prezentuje się na tle otaczających go wzniesień.
Kolejną miejscowością, do której dotarliśmy jeszcze przed południem było Giniginamar. Tutaj również podziwialiśmy plażę z czarnym piaskiem oraz rybaków, którzy od wczesnego ranka łowili ryby. Z daleka widzieliśmy pewne wzniesienie, na którym znajdował się duży budynek. Wszystko wskazywało na to, że będzie z niego wspaniały widok na okolicę. Długo się nie zastanawiając ruszyliśmy w jego kierunku. Jak się później okazało przed wjazdem był znak „zakaz wjazdu”, jednak leżał on przewrócony i zauważaliśmy go dopiero, kiedy opuszczaliśmy punkt widokowy. Po drodze spotykaliśmy duże ilości kóz.
Następnym naszym przystankiem był Oasis Park, który jest niezwykle popularnym punktem wszystkich wycieczek na Fuertaventre. My z uwagi na małą ilość czasu i (trudno ukrywać) pieniędzy do wydawania zrobiliśmy sobie tylko kilka zdjęć przed wejściem, gdzie znajdowały się przepiękne rośliny i zwierzęta m.in. papugi i ogromne kaktusy. Przed 13:30 ruszyliśmy w dalszą drogę. Tym razem nie zatrzymując się po drodze jechaliśmy do najbardziej wysuniętego punktu na zachód wyspy i dalej do Cofete. Jak się dowiedzieliśmy niewielu turystów trafia na tę piękną, ustronnie położoną i smaganą wiatrem plażę ze ocistym piaskiem. Nie dziwimy się!
Po przejechaniu ¾ drogi zrezygnowaliśmy. Trasa jest bardzo dzika, nieprzygotowana, a wiatr wieje niesamowicie mocno. Nigdy wcześniej nie spotkaliśmy tak silnych podmuchów na Wyspach Kanaryjskich. Zatrzymaliśmy się wcześniej na jednym z najwyżej położonych punktów, żeby uwiecznić te chwile na zdjęciach. Tam również spotkaliśmy sympatycznych Niemców, który podobnie jak my byli zaskoczeni tak silnym wiatrem. Największy podziw jednak dla osób, które wybrały się w tą trasę na rowerze lub piechotą – takich nie brakowało.
Wróciliśmy tą samą trasą do miejscowości Morro Jable, czyli jednego z najpopularniejszych kurortów na południowym krańcu plaży Sotavento, (o której jeszcze wspomnimy). Przyszedł czas na spacer po promenadzie i kąpiel w morzu. Temperatura na termometrach wskazywała 29 stopni Celsjusza. Czas zdjąć koszulki i w drogę.
Plaża w Morro Jable jest cudowna, przyjemny biały piasek, błękitna woda i niesamowite fale. Aż nie chciało się opuszczać tego miejsca. Z daleka było widać białą latarnię morską. Ilość hoteli wzdłuż plaży nie była wcale tak duża, jak można by się tego spodziewać. Zdecydowanie więcej ich znajdziemy przy plażach na Gran Canarii czy Dominikanie. O godzinie 16:30 udaliśmy się ponownie do samochodu, który zostawiliśmy na parkingu obok hotelu RIU. Podejrzewamy jednak, że w czasie letnich miesięcy zaparkowanie blisko tej plaży będzie zadaniem niewykonalnym.
Ruszyliśmy w stronę plaży Sotavento, która jest nazywana „Błękitną rapsodią”, a to dzięki połączeniu cudownych wydm i krystalicznie czystej, niebieskiej wody. Tutaj widoki przerosły nasze oczekiwania. Staliśmy nad miejscem gdzie dziesiątki kitesurferów śmigało na desce po utworzonej małej zatoce i otwartym Oceanie.
Część dalsza nastąpi