Kerala – Indie

Choć ajurwedyjskie zabiegi można wykonać dziś w każdym mieście, to nigdzie nie działają tak kojąco jak w indyjskiej Kerali. Miejscu, w którym cała filozofia tej medycyny powstała skąd brane są rośliny do używanych w niej olejków. Te działają i na zdrowie i na urodę i co najważniejsze na samopoczucie.

W pokoju pachnie przypalonym olejem i mieszanką bliżej niezidentyfikowanych ziół. Jest gorąco i parno. Na suficie leniwie kręci się wiatrak, który wiele lat temu przestał przynosić komukolwiek ulgę. Na środku stoi drewniany stół z wyciętymi rowkami po bokach Po nich skapywać będzie olejek, który nie wsiąknie w moją skórę. Litry olejków przeróżnych. Takich na urodę i takich na zdrowie. Niektóre będą leczyć, inne rozluźniać lub oczyszczać. Zawsze przyjemnie ciepłe.

Najpierw konsultacja z lekarzem ajurwedyjskim. Tłumaczy skąd się wzięła ajurweda ( ma prawie dwa tysiące lat i wywodzi się właśnie z Kerali ) , co oznacza aju – „życie”, veda – „mądrość” ) i na co działa (na wszystko) . Namawia na 15- dniowe oczyszczenie dietą i lewatywą. Dziękuję, od razu poddaję się serii masaży. Na pierwszy ogień idzie zabieg pizzichili. Dwie ubrane w sari masażystki każą mi się rozebrać, po czym symultanicznie nakładają na moje ciało tłustą, płynną substancję i wcierają ją kolistymi ruchami. Dokładnie w takim samym tempie, by całe ciało było równomiernie wymasowane. Na początku oleista maź wydaje się mało komfortowa, ale po piętnastu minutach się do niej przyzwyczajam. Tak jak do duszącego zapachu kadzidełek, które wetknięte są w palmowe ściany salonu. Po trzydziestu minutach wszelkie napięcia odchodzą, a po godzinie czuję, że odlatuję. Dosłownie. Nie myślę o niczym! Ani o planie na kolejny dzień, ani o tym, że jest gorąco jak diabli, ani o tłoku na ulicach indyjskich miast. Błogo mi Chcę powtórki. Podczas kilkudniowego pobytu w mieście Alappuli skorzystam jeszcze z kilku zabiegów. Między innymi z elakizi – wcierania oleju stemplami z ziołami i shirodhary, czyli lania ciepłego oleju na trzecie oko, które podobno znajduje się na czole. Zabiegi są zawsze tak samo oleiste i zawsze tak samo uspokajające.

Czerwone oczy aktora

Na twarz leżącego aktora nakładane są kolejne warstwy naturalnych barwników. Biały zrobiony jest z mąki ryżowej i limonki. Czarny z przypalonego oleju sezamowego. Inne farby stanowią miksturę kamieni szlachetnych i oleju kokosowego. Przygotowanie scenicznego makijażu trwa ponad cztery godziny. Męska cera nie przyjmuje tak łatwo barwników jak kobieca, dlatego pędzel musi kilkakrotnie pokryć każdy milimetr twarzy. Na licach bohaterów pozytywnych pojawia się coraz więcej zieleni. Ci, którzy mają stanąć po stronie a, dostają odpowiednią porcję czerwieni. Aktorzy, którzy zagrają kobiety wyjdą na scenę z twarzą w kolorze słońca. W tym teatrze grają tylko mężczyźni na koniec u wszystkich aktorów, jako jedyne niepomalowane zostają gałki oczne. Na razie białe, wyróżniają się od reszty twarzy. Ale każdy artysta pod dolną powiekę wkłada sobie nasienie kwiatu chunda. Zamyka oczy, porusza nimi i po otwarciu ma je krwistoczerwone. Teraz czeka go tylko mozolne zakładanie kostiumu. Za godzinę wyjdzie na scenę.

Teatr kathakali to jedyna z najciekawszych tradycji Kerali. Przedstawienie zazwyczaj trwa całą noc, do świtu, czyli nawet kilkanaście godzin. Obecnie jest często skracane do, czterech co i tak może stanowić nie lada wyzwanie. Na scenie zapalana jest lampka olejna. To jedyne źródło światła. Rytm wygrywany przez perkusję przeplata się z transowym śpiewem muzyków. Na scenę wychodzą aktorzy. Nic nie mówią. Historię hinduskich bóstw odgrywają za pomocą gestów mimiki, spojrzeń Ci, którzy przed spektaklem nie zapoznali się ze szczegółami epickiego dzieła Mahabharata ( około 13 tysięcy stron) mogą mieć trudność w połapaniu się, kto kogo reprezentuje. Z godziny na godzinę coraz trudniej jest powiedzieć, dlaczego postaci nagle pałają do siebie nienawiścią, a zaraz potem kochają, i co oznaczają wymowne ruchy brwiami. Nic nie szkodzi, przekonują mieszkańcy Kerali zachwyceni aktorskim kunsztem i wbijającą się w mózg muzyką. Ważne jest by doświadczyć tej mistycznej atmosfery, jaka panuje podczas przedstawienia. Bo to welarnie ona jest kluczem do zrozumienia Kerali. No i rozlewiska.

Dom na rozlewisku

Dwa tysiące rupii to równowartość naszych stu dwudziestu . W Indiach można za to zjeść około 10 obiadów w dobrych restauracjach, przejechać kraj z północy na południe i z powrotem lub wynająć ryżową barkę, która będzie twoim domem na rozlewiskach Kerali. Wybieram to ostatnie.

Rozlewiska ciągną się tu przez ponad 900km. Z lotu ptaka Kerala wygląda jak opleciona błękitną pajęczyną. Jeszcze niedawno mieszkańcy tego indyjskiego stanu przemieszczali się niemal wyłącznie wodnymi szlakami – do sklepu, szkoły czy z wizytą do sąsiadów. Dziś mogą korzystać też z dróg, choć niemal przy każdym domu stoi przycumowana łódź.

Moja to kettuvalam. Zrobiona jest z drewna i plecionych liści palmy. Kiedyś tego typu barki służyły do przewozu zboża. Dziś dwieście z nich przystosowanych jest do potrzeb turystycznych. Sama łódź ma wymiary kawalerki. Sypialnię z wielkim łożem i łazienką, kuchnię ( z kucharzem), salon z tekowym stołem i kanapami na wolnym powietrzu i lodżię z bujanymi fotelami na antresoli. Na podtopione pola ryżowe, na palmowiska, na meczety, kościoły i hinduistyczne świątynie, na szkoły, do których śpieszą uczniowie w mundurkach. Oprócz naszej dwójki i kucharza są też sternik z pomocnikiem., którzy nawigują przez kanały i opowiadają o życiu w Kerali. Warto poprosić ich by zamiast płynąć typową rutą z Alappuli do Kollam, zboczyć do mniej znanych odnóg rozlewiska. I w ciszy delektować się krajobrazem i jedzeniem. To ostatnie jest w Kerali obłędne. Kokosowe puttu, cienkie jak papier dosy, pieczona tapioka, świeże krewetki w pikantnym ananasowym sosie. Wszystko oprószone cynamonem, kardamonem i innymi przyprawami, które rosną na karelskich polach.

Przyprawiony stan

Aromatyczne korzenie, a także owoce i kwiaty najlepiej kupować na targu w żydowskiej dzielnicy w Koczinie. Są najświeższe, najbardziej aromatyczne i w najlepszej cenie. Wszystko na wagę z wielkich worków, które rozstawione są w pokaźnych rozmiarów hali. Zapach otumania taka samo jak liczba możliwości. Na przykład cynamon można dostać zarówno w postaci chropowatej kory gładkiej, proszku, jak i grudek. Naprzeciwko znajdują się sklepy z naturalnymi perfumami, które tworzone są tylko z karelskich roślin. Mam wrażenie, że nawet mury przesiąkły ich zapachem. Mój przewodnik twierdzi, że to możliwe. Koczin jest światowym centrum handlu przyprawami od XIV wieku. Sto lat później w 1503 r., miasto podbili Portugalczycy przyciągnięci intensywnym aromatem, i założyli tu pierwszą europejską kolonię w Indiach. Atrakcyjne położenie stanu, bogactwo kardamonu, czy imbiru, uprawy ryżu i herbaty, a także znośny klimat sprawiły, że na Keralę chrapkę mieli także Holandia, Anglia i maharadżowie Majsur. Każdy chciał mieć trochę tego rajskiego stanu dla siebie.

You can leave a response , or trackback from your own site.