Vancouver – zwiedzanie, plan na 48 godzin

Vancouver-skyline-jpg_132317

1. Dzień. Hollywoodzka gwiazda może wszystko. Ta duża może sobie zmienić makijażystę i autora scenariusza, a bardzo duża – zwolnić z pracy samego reżysera. David Duchovny z serialu Z archiwum X, jak przystało na gwiazdę rozmiaru XXL poszedł o krok dalej i zwolnił z pracy całe miasto. A dokładnie Vancouver . – Już dłużej nie mogę. Tutaj pada 10 m deszczu dziennie! Krzyczał do producenta, tak długo, aż wymusił przeniesienie zdjęć do nawiedzonego (przez UFO) serialu z dżdżystej Kanady do słonecznej Kalifornii.

Historyjkę tę opowiada mi Sandy,  przewodniczka, która po Vancouver oprowadza turystów od 10 lat. Jej miasto często gra  w filmach metropolie USA, stąd bywa nazywane „ Hollywoodem Północy” W każdej opowieści tkwi ziarno prawdy, a w tej nawet kropla. U nas rzeczywiście potrafi popadać ! – powtarza. Jej opinia jest tym bardziej przekonująca , że wygłasza ją stojąc pod pomnikiem deszczu Rozciągnięta w locie błękitna 18- metrowa kropla modernistyczna i hiperrealistyczna, uchwycona została przez grupę  niemieckich artystów Ingres Idee w  momencie uderzania w ziemię. Jest zdaniem przewodników, jedynym pomnikiem na świecie wzniesionym ku czci tego zjawiska atmosferycznego. Dla nas jest żartem, dowodem, że potrafimy się bawić nie tylko w deszczu, ale i jego kosztem- mówi Sandy. I szybko dodaje, że tak naprawdę, choć opady w Vancouver są spore, to jednak ani ich poziom, ani intensywność nie są ( jak na zachodnie wybrzeże Ameryki ) niezwykłe. Magazyny biznesowe nie przejmują się nimi w ogóle i w zestawieniu najlepszych miast do życia na świecie umieściły Vancouver na szczycie listy przez pięć lat z rzędu.

Stoi przy nabrzeżu pomiędzy nowoczesnym budynkiem centrum kongresowego a odważnym architektonicznie centrum handlowym Kanada Place. To właśnie od niego najlepiej rozpocząć zwiedzanie miasta. Budynek najwyraźniej miał  szczęście do projektantów- przypomina wielki, odbijając od brzegu żaglowiec. Zwieńczony pięcioma wielkimi płachtami ze śnieżnobiałego włókna szklanego wygląda, jakby szykował się do skoku przez Pacyfik. Znajdujące się w nim hotele, sale kinowe i sklepy powstały w miejscu ekspozycji przygotowanych na Ekspo ’86.  Canada Place został bowiem wzniesiony jako kanadyjski pawilon na wystawę światową . Wzbudził sensację nie tylko odważną stylistyką, ale też jeszcze odważniejszym odwołaniem się do morskiej tradycji tego miejsca. Vancouver zbudowane zostało wokół zatoki Burrard, głębokiego, naturalnego portu wykorzystywanego przez statki i okręty już od wizyty słynnego korsarza Francisa Drake’a w XVI w. ( niepotwierdzonej) oraz   (szeroko opisanych )wypraw Hiszpanów i Anglików ścigających się o przejęcie ziem dzisiejszej Kanady  w końcu wieku XVIII. Kapitan jednego z brytyjskich okrętów George Vancouver zapuścił się głęboko w eksploracji wybrzeży i okolicznych cieśnin. W uznaniu tych zasług miasto, zakładane od 1867r. na terenach karczowanych rękami osadników z  Południa i Wschodu nazwano jego imieniem. Kiedy 20 lat później do nabrzeży dotarła spinająca wybrzeża Ameryki kolej żelazna, stało się ono ośrodkiem handlu morskiego łączącego Londyn z państwami dalekiego Orientu. Ówczesna gorączka ota, zarówno w górach Kanady jak i na Alasce, przyniosła nowo powstałej miejscowości wielkie bogactwo.

Dzisiaj poocie w Górach Skalistych nie ma śladu, a okolice utrzymują się głównie z handlu drewnem i turystyki. – Turyści nawet nie wiedzą, że przyciąga ich tu vancouveryzm – mówi Sandy. Termin ten ukuty zotał w latach 50 ubiegłego wieku przez architektów, którzy starali się połączyć wodę z ogniem. A dokładniej – zachować piękne widoki na wody zatoki i oceanu każdego miejsca w mieście, pozwalając metropolii bujnie się rozwijać. Powstały styl zakładał budowę niewysokich budynków użyteczności publicznej oraz wąskich i wysokich wieżowców mieszkalnych. Zupełnie inaczej niż w sąsiednich Stanach Zjednoczonych, gdzie miasta rozpełzały się szeroko, tworząc gigantycznie niskie przedmieścia domków jednorodzinnych. Dzięki tym założeniom na przestrzeni ograniczonej przez zatokę Burrard, otwarty ocean i nieodległą granicę z USA udało się zachować walory krajobrazowe – Zobaczcie państwo sami ! – zachęca Sandy i pokazuje centrum miasta. Jest zwarte , łatwo się po nim poruszać pieszo, a dojazdy rowerem lub komunikacją miejską zajmują tylko chwilę.

Ruszamy spod błękitnej kropli i spacerując po historycznym centrum miasta Gastown 2) z radością sycimy oczy widokami eleganckich jachtów w porcie oraz wszechobecnego wysublimowanego połączenia szkła i granitu nabrzeży z miejscami tętniącymi żywą zielenią. A nade wszystko podziwiamy pozostałości dawnego Vancouver - z brukowanymi ulicami, słynnym zegarem parowym z syreną ze starego statku, galeriami i kafejkami.

Kiedy głód zaczyna doskwierać ruszamy ( oczywiście na piechotę ) w kierunku Harbour Centre 3) Do niedawna był to najwyższy kompleks biurowy w mieście zwieńczony spektakularną obrotową platformą w której – jak przystało na kanadyjskie miasto znajduje się restauracja. Wjazd na poziom 167m odbywa się przeszkloną windą. Widoki są fenomenalne, stanowią jednak zaledwie przystawkę przed głównym popisem architektonicznym – panoramą na otaczające góry, ocean i samo miasto rozciągającą  się z restauracji Lookout. Wszyscy, którzy tą windą dotarli ze mną na górę nieustannie odmieniają na wszelkie sposoby zwrot „ opadła mi szczęka”. Stolik czeka, zdążyliśmy dosłownie w ostatniej chwili! W tygodniu lunch serwowany jest tylko do trzeciej ( potem jedynie snacki  a już od piątej serwowana jest kolacja). W niedzielę do popołudnia podaje się tu brunch – wychodząc z założenia, że leniuchy mieszkające w najlepszym do mieszkania mieście Ameryki nie lubią wstawać na śniadaniolunch zbyt wcześnie. Restauracja serwuje dużo przysmaków z morza: homary, ryby, kalmary i wszelkiego rodzaju małże. Szef kuchni chętnie łączy je z elementami kuchni francuskiej ( eh, te kanadyjskie ciągoty do Paryża!) – jest więc i zapiekany brie,  i ślimaki, i burgundzkie wina.

Ceny odpowiednie do wysokości nad poziomem morza , adekwatny jest też do niej zawrot głowy o który przyprawiają. Za godzinny posiłek warto jednak zapłacić każde pieniądze, w tym czasie bowiem restauracja wykonuje pełny powolny obrót wokół własnej osi , pozwalając nacieszyć nie tylko podniebienie,  ale i oko.

Patrząc przez okna ustawione pod takim kątem by odsłaniały jak najwięcej miasta, wybieramy sobie przy sorbecie i kawie  kolejne miejsca warte odwiedzenia i wybiegamy, by zdążyć zobaczyć jak najwięcej z nich. Przechodzimy szybko  przez Waterfront Stadion dawny dworzec linii kolejowej Canadian Pacific Railway, z przestronnym wnętrzem zdobionym malowidłami pokazującymi krajobrazy i podróże po Kanadzie. Niejeden z murali w tym zabytku ( zaliczonym w poczet kanadyjskiego dziedzictwa narodowego) może stać się inspiracją do własnych wojaży. Przepiękne góry i nieprzebyte puszcze to najsłynniejsze atrakcje Kanady.

Docieramy do Granville Squuare, niewielkiego placyku z jednym z najwyższych budynków w mieście i awangardową dekoracją nowoczesnych rzeżb i kierujemy się w stronę wypatrzonego z góry Cathedral Place. Dbałość o dawną tkankę miasta została tu doprowadzona do perfekcji – w czasie wznoszenia wieżowca w latach 90ubiegłego wieku zostały zachowane elementy starego secesyjnego domu . Całość pasuje jak ulał do sąsiedniego kościoła i stylowego hotelu Vancouver . Pozostaje jeszcze wieczorny rzut oka na panoramę miasta z mostu Lions Gate(„ Bramy Lwów” ) by w pełni docenić wysiłek architektów, którzy stworzyli jedno z najlepszych miast do życia . A teraz uciekamy do spania. Na jutro mamy bardzo aktywny plan!

You can leave a response , or trackback from your own site.